- Koń? Wynajęty.
- Wygodne ubranie? Jest.
- Amunicja, mikstury, pierścień? W plecaku.
- Gotowy? Tak!
Jestem gotowy, wyruszam. Co tu dużo mówić mam wszystko. Wytrwale dążyłem do tego momentu, ciężką pracą, wieloma wyrzeczeniami oraz cierpliwością. Pożegnałem się z przyjaciółmi, zjadłem syty posiłek. Zdjąłem z siebie niewygodne spodnie, oraz ograniczający widoczność hełm.
Na polach spustoszenia czeka na mnie wielka zgraja stworów, która będzie chciała zaprzeczyć moim dokonaniom, mojej wytrwałości i zaatakować z każdej strony. Widoczność jest ważna, założyłem Bandamę.
Na polach spustoszenia spotkam wściekłe zwierzęta, poruszające się z niewiarygodną szybkością, ani myślące o uciekaniu, nierozumne stworzenia, którym instynkt podpowiada - ZABIJ! Szybkość jest ważna, ubrałem najwygodniejsze spodnie oraz buty.
Na polach spustoszenia znajdują się lasy, powalone drzewa, wielkie kamienie, wszystko to aby przeszkodzić mi w trafianiu i zdejmowaniu wrogów. Celność, szybkość reakcji są ważne, uzbroiłem się w rękawice snajpera.
Na polach spustoszenia przeżyję swoją największą przygodę!
Ta... jestem tu od 5 minut i nic! Nie ma ani jednego wroga, za to pełno ludzi. Tylko pokaże się jakiś Cyklop albo Minotaur i już goni go parę osób. Nie zdarzę naciągnąć cięciwy, a rogate bydle leży martwe.
Gigantyczne pająki lub tarantule co jakiś czas gonią za doświadczonymi podróżnikami, którzy odważyli się wstąpić na obszar pajęczego terytorium, jednak dla mnie wciąż brakuję godnego przeciwnika...
Zwiedzam teren, przyglądam się miejscom, gdzie można uciekać w razie gdyby, któraś z potyczek, jakie miałem stoczyć mnie przerosła. Na razie jednak nic mnie nie atakuje, przechadzam się pomiędzy zwłokami pająków gigantów, czasem tylko pogonie za bykiem trzymającym kusze i próbującym trzymać dystans między mną. Daremnie, mój łuk ma nieograniczony zasięg. Udało mi się znaleźć wielką skałę, na którą można dostać się po drabinie. Drewniana drabina wygląda w prawdzie solidnie, i człowiek nie powinien mieć problemu wspiąć się po niej, myślę, że cyklop jest za duży, aby mnie tu dorwać. Jest to bezpieczne miejsce i spokojnie mogę tu założyć swoją bazę wypadową.
Na środku dziury jest dół, w którym leżą zwłoki, a obok nich roi się od skorpionów. Lepiej tam nie schodzić.
Dobrze, kolejny raz wyruszam w stronę południowego zachodu, może tym razem znajdę jakiegoś przeciwnika.
Pojawiły się tarantule, dwie na raz. Wystrzeliłem wybuchową strzałę, wybuch ranił oba stwory. Wyśmienicie, kilka strzałów i tarantule będą martwe.
Zaczyna się robić ciekawie, potwory atakują mnie parami, tyle, co pozbyłem się jednej grupki tarantul, a już kolejne podkładają się pod moje nafaszerowane prochem strzały.
Chwila nie uwagi i brak skupienia mogą doprowadzić do mojej śmierci. Tarantula potrafi użreć a trucizna, którą mają w swoich szczękach, sprawia, że coraz gorzej wychodzi mi celowanie. Muszę spróbować utrzymać dystans między wrogiem, założę pierścień i odgonię te włochate pająki.
Nie są zbyt wytrwałe, walkę uprzyjemnia mi fakt, że jednocześnie ranie oba stwory, nie jest to jednak łatwe, trzeba trzymać przeciwników w kupie, najlepiej kierować się na otwartą przestrzeń, kiedy stwory napotykają różne przeszkody jak krzaki lub skały rozchodzą się w różnych kierunkach, ale ... nabieram wprawy.
Kolejna grupka, nie dają odpocząć. Szybko uporam się z nimi, jednak ciągła ucieczka wiedzie mnie na nieznane tereny, muszę poszukać jakiegoś miejsca, gdzie będę miał możliwość wymanewrować piekielnie szybkie i zawzięte robaki.
Skieruje się w stronę obszaru, który dobrze znam.
Dziwny spokój zapadł, tyle, co ukatrupiłem ostatnią tarantulę, otrząsając się z walki, zauważyłem, że jestem na pięknej pustej polanie. Do dobry czas, aby odsapnąć, przed kolejną walką... NIE! To zły czas na odpoczynek!
Zanim go zobaczyłem całego, wyłoniły się potężne odnóża, które przebierały niczym macki ośmiornicy, niezliczona ilość macek, jaskrawych, tak wielkich, a zarazem zgrabnie pląsających po trawiastym polu. Przeraziły mnie, naprawdę poczułem strach. Wydawał się jeszcze większy niż ostatnio, tym razem wiedziałem, do czego jest zdolnym, wiedziałem, jak jest szybki oraz jak szybko pośle mnie do grobu jeśli dam się opanować lękowi!
Pierwszy bezwarunkowy odruch, jaki wykonałem, był odwrotem... odwróciłem się plecami, pognałem konia a pająk? Spluną pogardliwie we mnie. Panika nie była wskazana, w końcu po to tu przyszedłem, chce zwiedzić ten obszar, byłem przygotowany na tą walkę, wytrwale pracowałem i ćwiczyłem, aby nie zostać już nigdy zaskoczonym.
Jednak zdaje sobie sprawę, że potężny stawonóg również jest wytrwały, i jego wytrwałość przyjdzie mi przetestować.
Za dużo myśli, powinienem po prostu wyciągnąć strzałę, naciągnąć cięciwę elfickiego łuku i zacząć strzelać. Jednak polanka, która wydawała się cicha i spokojna szybko przemieniła się w zatłoczone pole bitwy.
Dwie tarantule zaatakowały, oblegając mnie od zachodniej strony. W pierwszej kolejności muszę je zgubić, przyśpieszyłem, nie czekając ani nie strzelając i zaciągnąłem pająka w okolice wyschniętych drzew, które widziałem wcześniej, szwendając się po tym terenie. Tak jak myślałem, tarantule nie wytrzymały tempa, mogłem skupić się na olbrzymie. Twardy jest, a mi ciężko celuje się, pędząc na koniu, muszę ściągnąć pierścień, i trzymać go jedynie na wypadek, zwiększenia prędkości pająka. Jest wielki, a jego jaskrawy kolor świetnie kontrastuję z otoczeniem, powinienem był lepiej trafiać, jednak wybuchy powodowane moimi strzałami tylko go obijają. Nie jestem pewien, czy zdołam uciec gdy ta bestia, rozwścieczona zaatakuję z pełną szybkością, na wolnym polu, na pewno mnie dogoni, lub zapędzi w rój śmiercionośnych pajęczaków.
Widzę, że ma on jednak problem ze ścierwem, które plącze mu się pod nogami, dzięki wybuchowym strzałom jestem w stanie szybko wykończyć stwory pokroju wilka, pająk jednak potrzebuje się zatrzymać na chwileczkę, aby zmiażdżyć, przeszkody. Muszę o tym pamiętać. Ten fakt może mi się przydać.
Sam też muszę uważać, gdyż zaczyna się pojawiać coraz więcej mniejszych stworzeń, którym nie mogę dać wejść sobie w drogę.
Wchodzę we wprawę, kolejne strzały wybuchły nie obok a na ciele czerwono-żółtego stawonoga. Walka się dłuży, pająk nie potrafi się leczyć, ja trzymając taki dystans, mogę spokojnie polegać na swoim zaklęciu leczącym drobne rany. Choć bydlak pluje zawzięcie, nie są to duże obrażenia, bardziej zaczynam obawiać się otoczenia, musiałem, szybko uskoczyć przed paszczą wilka, który chciał dosięgnąć swoimi zębami moich nogawek. Z uczepionym do spodni warczącym kundlem na pewno gorzej by mi się galopowało, a każdą zwłokę, niezwłoczne wykorzysta Gians Spider, aby posłać mnie z powrotem do Venoriańskiej świątyni.
Jest stabilnie, oczyściłem teren, ręce mi się już nie trzęsą, cięciwę napinam do granic możliwości, i strzelam, strzelam, a pająk powoli zaczyna tracić swoją wytrwałość. Zaprowadziłem go do miejsca, w którym rośnie kilka niskich krzaków, mogę tutaj kołować i strzelać, ponieważ bezpieczny dystans zapewniają mi rośliny. Dzięki koniowi jestem wyżej, co sprawia, że widze mój cel zza liści i igieł drzewców. On dzięki swoim rozmiarom również mnie widzi i splunie od czasu do czasu.
Walka jednak jest spokojna, opadł strach a kolejna strzała wybuchła pod odnóżem, które wcześniej tak bardzo mnie przerażało. Pająkowi to się nie spodobało, przyśpieszył, rzuciłem się szybko, skręcając ostro za ostatnim krzakiem, i obchodząc wokoło przeszkodę nie do pokonania dla pajęczych szczęk. Musiałem przestać strzelać, inaczej by mnie dopadł, pognałem konia i wypadliśmy znów na otwartą przestrzeń. Irytowało go to chodzenie w kółko, ale nic mu to nie da, zwolnił, znów poruszał się jak wcześniej, teraz tylko muszę zachować spokój, wycelowałem w łeb i puściłem cięciwę... walka, w krotce się skończy.
Spuściłem łuk znad głowy i zobaczyłem, jak wielki popełniłem błąd...
Z południowej strony wyszedł następny. Teraz kiedy brakowało kilku strzał, aby dokończyć dzieła i wyeliminować przeciwnika, pojawił się kolejny. Perspektywa walki z dwoma pająkami, wydała mi się straszna, jednak szybko odzyskałem spokój. Wybierając się na tą wyprawę, byłem przygotowany na najgorszy scenariusz, muszę coś wmyślić. Pająk nie ruszył z pełną szybkością, powinienem to wykorzystać, muszę celować w mój pierwszy cel tak, aby nie ranić drugiego, to mogłoby go rozwścieczyć, i sprowokować do przyśpieszenia. Założę pierścień, pognam konia i powinienem go zgubić. Skieruje się do miejsca, gdzie przedtem biegałem wkoło krzewów, tam rozprawię się z niedobitkiem
Udało się, jednak nie całkowicie. Od zachodu nadchodził jeszcze jeden gigantyczny pająk.
Odcięły mnie, to tylko kwestia czasu i ten, którego zgubiłem, wróci. Tyle czasu szukałem i szwendałem się po polach spustoszenia, nie mogąc odnaleźć godnego przeciwnika, a teraz wychodzą z każdej strony… choć pająki zwolniły, trudno będzie manewrować w tych krzakach, i walczyć z dwoma bestiami. Mogłoby się wydawać, ze przecież jeden z pająków ledwo się trzyma i lada chwila polegnie, niestety tu jest właśnie różnica między potężnymi stawonogami a smokami czy innymi inteligentnymi stworzeniami, one nie uciekają, one nie kombinują, nie myślą, nie rozważają, one chcą tylko zabić swój cel. Nie ważne ze ich zdrowie jest na krytycznym poziomie, są tak samo niebezpieczne jak wtedy kiedy zaczynałem walkę.
Muszę wybiec, muszę uciec z tej patowej sytuacji. Schować łuk i galopem popędzić, oddalając się od gniazda czerwono-żółtych morderców. Gdzieś niedaleko na północy widziałem stado wilków, które mogłyby mi pomóc, spowolnić pająki. To i tak jedyny kierunek, jaki mi pozostał. Inne drogi zostały odcięte. Gdzieś trochę bardziej na południe za kilkoma skałami, które służą Cyklopom za domy, znajduje się moja baza wypadowa. Jeśli plan z wilkami nie wypali, zostanie mi puścić się w tym kierunku z nadzieją, że przebrnę przez pomniejsze stwory i uda mi się wejść po drabinie na bezpieczną skałę. Zostawię niedobitego pająka, może uda mi się go odnaleźć gdy odpocznę i dokończyć dzieła...
Zostawić, poddać się, ta walka to próba mojej wytrwałości, nie... nie zostawię go. Długo nie wytrzymam, coraz bardziej czuje ich oddech na plecach, ich trująca ślina, którą plują na zmianę, również sprawia mi kłopot, nie jestem w stanie już wyleczyć się zaklęciem, muszę używać mikstur. Szybko podrażniłem go, powodujący wybuch przed przednimi odnóżami, stracił równowagę i na moment zarył gębom o ziemię. Rozwścieczony przyśpieszył, a ja założyłem pierścień czasu i wystrzeliłem prosto jak strzała razem z pająkiem.
Ta sama taktyka, co wcześniej... i rezultat ten sam. Zgubiłem ogon, jednak wpakowałem się pomiędzy młot a kowadło. Z lewej z prawej, za mną wszędzie te paskudne ośmiooczne robale!
Ugryzł mnie! Nie panuje już kompletnie, na tym co się dzieje, gdy tylko poczuje ten przerażający, przeszywający na wskroś ból, gdy przed oczami staje mi czarna mgła, pije w pośpiechu miksturę i pędzę przed siebie, nawet nie wiem gdzie...
Kolejny raz zostałem raniony przez potężną paszczę, trucizna, która wraz z ugryzieniem rozeszła się po krwiobiegu, zaczyna działać. Ręce się trzęsą, wzrok szwankuje, strzelam na oślep, licząc na cud, na to, że wybuch zasłoni mnie i zdołam przetrwać... Nie zdołam, zdałem sobie z tego sprawę. Koń jest wyczerpany, zaraz padnie, a gdy to się stanie, będę skończony, nogi mam zdrętwiałe od bólu, nie przebiegnę ani kawałeczka.
Wpadłem w ciasne miejsce, poznaje to miejsce, pająki jakoś zostały w tyle ich olbrzymi rozmiar, przeszkodził im w przeciśnięciu się przez liczne krzewy i skały, wypiłem miksturę. Mgła spadła z oczu, jestem niedaleko bezpiecznego miejsca, jeszcze troszeczkę a uda mi się uciec, wypiłem kolejną flaszkę, wyleczyła mnie z wszystkich obrażeń, odzyskałem spokój, panika zmalała.
Został tylko ON. Gdzieś w oddali widziałem, jeszcze inne stworzenia, ale on był blisko, i był wykończony!
Jeden celny strzał, jeden wybuch i umrze, tak czułem. Jeszcze tylko raz, naciągnąłem cięciwę, zwolniłem... prawie zatrzymałem konia. Wycelowałem prosto w łeb. Musiałem, trafić!
Nie trafiłem... ON trafił.
Koniec... walka rozstrzygnięta jednym uderzeniem, zbyt dumny i pewny siebie, nie zobaczyłem, że blisko mnie również pojawiła się tarantula, a za niedobitkiem już szarżował na pełnej prędkości kolejny pająk, cóż mało brakowało.
Dziwne, że dopiero teraz widze wszystko dokładnie, każdy skrawek terenu, każdego stwora.
Teraz gdy już po wszystkim, mogłem uciec, drabina była niedaleko, nie nie mogłem, koń by padł, zresztą gdyby z góry napadła mnie horda cyklopów i Minotaurowi, również bym poległ.
Widze teraz to wszystko, gdzieś popełniłem błąd, nie jestem jeszcze w stanie eksplorować tych terenów, są za obszerne, zbyt dzikie, zbyt niepewne i niesamowite. Tak są z pewnością niesamowite. Widzę pająka, który wyprowadził miażdżące uderzenie, tarantule, której szczęki wbiły się w mój pancerz, widze leżący obok krótki mieczyk (a jak by tak ten durny pająk na tym leżącym mieczu się potkną i wbił go sobie w gruby odwłok. Aa marzenie). Zdążyłem jeszcze usłyszeć tak znajomy dźwięk, wydawany przez wyverny, tak to na pewno jakaś wyverna przygląda się z daleka i drwi ze mnie...
Widze to wszystko, bardzo ostro i... bardzo powoli, jak by czas się zatrzymał, tak jak bym wcale nie umarł...
Nie wiem, ile to trwało, pewnie ułamek sekundy, ale jakiś impuls, intuicja, wyuczone zachowanie, sprawiło, że moja ręka sama sięgnęła po miksturę, która uzdrowiła mnie nie znacznie. Koń, ostatkiem sił szarpnął na wpół żywym truchłem, które go dosiadało i oddalił się od łowców.
A truchło zacisnęło wargi, wyjęło strzałę z kołczana i z całej siły w przypływie adrenaliny cisnęło nią o ziemie... Wybuch zabił pająka!
KONIEC
______________________________
Tym akcentem kończę sezon pierwszy, przygody Kubci Łucznika.